Rowerem przez Sierra de La Giganta

Pin
Send
Share
Send

Kontynuując naszą trudną wyprawę przez półwysep Baja California, opuściliśmy osły i trasę spacerową, aby kontynuować drugą część na rowerze górskim, w poszukiwaniu tras wytyczonych przez tych odważnych duchowych zdobywców, jezuickich misjonarzy, którzy zaszczepili życie w tej jałowej i majestatyczne terytorium.

Kontynuując naszą trudną wyprawę przez półwysep Baja California, opuściliśmy osły i trasę pieszo, aby kontynuować drugą część na rowerze górskim, w poszukiwaniu tras wytyczonych przez odważnych duchowych zdobywców, jezuickich misjonarzy, którzy zaszczepili życie w tej jałowej i majestatyczne terytorium.

Jak czytelnik pamięta, w naszym poprzednim artykule zakończyliśmy fazę spaceru w wiosce rybackiej Agua Verde; Tam ponownie spotkaliśmy się z Timem Meansem, Diego i Iramem, którzy odpowiadali za wsparcie i logistykę wyprawy, przenosząc sprzęt (rowery, narzędzia, zapasy) tam, gdzie go potrzebowaliśmy. Podczas wycieczki na rowerze górskim jeździmy pojazdem pomocniczym ze wszystkim, czego potrzebujemy, aby skupić się na pedałowaniu i robieniu zdjęć.

ZIELONA WODA LORETO

Ta pierwsza część jest bardzo przyjemna, ponieważ polna droga biegnie równolegle do wybrzeża, w górę iw dół po górach, skąd rozciąga się niesamowity widok na Morze Cortez i jego wyspy, takie jak Montserrat i La Danzante. Niekończąca się wspinaczka zaczyna się w miejscowości San Cosme, pedałując po pedałowaniu wspinaliśmy się aż do zachodu słońca, oddalając się coraz bardziej od wybrzeża; kiedy dotarliśmy do końca wspinaczki nagrodzono nas widokiem wspaniałego krajobrazu. W końcu dotarliśmy do naszego długo wyczekiwanego celu, autostrady przezprzepustowej, a stamtąd do Loreto, gdzie zakończyliśmy nasz pierwszy dzień jazdy na rowerze. Postanowiliśmy nie pedałować tych kilku kilometrów, które pokrywają skrzyżowanie luki z drogą, ponieważ tam przyczepy zjeżdżają z dużą prędkością.

LORETO, STOLICA KALIFORNI

Pięćdziesięciu dwóch było misjonarzami różnych narodowości, którzy badali terytorium półwyspu: Francisco Eusebio Kino z Niemiec, Ugarte z Hondurasu, Link z Austrii, Gonzag z Chorwacji, Piccolo z Sycylii i Juan María Salvatierra z Włoch.

Był rok 1697, kiedy ojciec Salvatierra w towarzystwie pięciu żołnierzy i trzech rdzennych mieszkańców wyszedł na morze kruchą galerą w celu podbicia kraju, którego nawet sam Cortés nie zdołał zdominować.

19 października 1697 Salvatierra wylądował na plaży, gdzie został dobrze przyjęty przez około pięćdziesięciu Indian zamieszkujących miejsce, które nazwali Concho, co oznacza „czerwone namorzyny”; Tam członkowie wyprawy rozłożyli obóz, który służył za kaplicę, a 25 marca z kuchni zszedł obraz Matki Bożej Loretańskiej wraz z pięknie zdobionym krzyżem. Od tego czasu obóz przyjął nazwę Loreto i ostatecznie stał się stolicą Kalifornii.

REGION OAZY

Kolejnym celem naszej wyprawy było zwiedzenie regionu oazy, na którą składają się Loreto, San Miguel i San José de Comundú, La Purísima, San Ignacio i Mulegé, więc po ostatnich przygotowaniach wyruszyliśmy na rowerach w kierunku misji San Javier, położony w majestatycznym Sierra de La Giganta.

Aby się tam dostać, jedziemy polną drogą, która zaczyna się od Loreto.

Po przejechaniu 42 km dotarliśmy do oazy San Javier, które jest bardzo małym miasteczkiem, którego życie zawsze kręciło się wokół misji, która jest jedną z najpiękniejszych i najlepiej zachowanych w Kalifornii. Miejsce to zostało odkryte przez Ojca Francisco Maríę Piccolo w 1699 roku. Później, w 1701 roku, misję powierzono Ojcu Juanowi de Ugarte, który przez 30 lat uczył Indian różnych zawodów, a także jak uprawiać ziemię.

Wracając na zakurzone drogi kontynuowaliśmy pedałowanie i wjeżdżaliśmy coraz głębiej w trzewia Sierra de La Giganta w poszukiwaniu najpiękniejszej oazy na półwyspie. Przeszliśmy jeszcze 20 km, aż zapadła noc, więc zdecydowaliśmy się rozbić obóz na poboczu drogi, między kaktusami i drzewami mesquite, w miejscu znanym jako Palo Chino.

Bardzo wcześnie ponownie zaczęliśmy pedałować z myślą o wykorzystaniu chłodniejszych godzin poranka. Z mocą pedałów, w nieustającym słońcu, przekroczyliśmy płaskowyże i szliśmy w górę iw dół kamienistymi ścieżkami gór, między lasami kaktusów i krzakami.

A po długiej wspinaczce zawsze dochodzi do długiego i ekscytującego zjazdu, którym zjeżdżamy z prędkością 50 km na godzinę i czasem szybciej. Z pędem adrenaliny w naszym ciele omijaliśmy przeszkody, kamienie, dziury itp.

Po tym zboczu, 24 km dalej docieramy na szczyt imponującego kanionu, którego dno pokrywa zielony dywan złożony z palm daktylowych, drzew pomarańczowych, drzew oliwnych i żyznych sadów. Pod tą zieloną kopułą fantastycznie przeszło życie roślin, zwierząt i ludzi dzięki wodzie tryskającej z niektórych źródeł.

Pokryta brudem i kurzem dotarliśmy do Comundús, San José i San Miguel, dwóch najbardziej oddalonych i odległych miast na półwyspie, położonych w sercu La Giganta.

W tych miastach czas był uwięziony, nie ma nic związanego z miastem ani z dużymi miasteczkami; tutaj wszystko jest przyrodą i życiem na wsi, jej mieszkańcy żyją z żyznych sadów, które dostarczają im owoców i warzyw, a ze swojego inwentarza uzyskują mleko do produkcji wykwintnych serów; są praktycznie samowystarczalni. Ludzie od czasu do czasu wychodzą sprzedać swoje produkty; Najwięcej wychodzą młodzi ludzie, aby studiować i poznawać świat zewnętrzny, ale osoby starsze i dorośli, którzy tam dorastali, wolą żyć w cieniu drzew, w całkowitym spokoju.

MISJA SAN JOSÉ DE COMONDÚ

Podczas różnych podróży po półwyspie, szukając miejsc, w których można było założyć misje, zakonnicy odnaleźli miasto Comundú, odległe od Loreto o trzydzieści mil na północny zachód i położone w środku gór, prawie w tej samej odległości od obu mórz.

W San José znajdują się pozostałości misji założonej przez o. Mayorga w 170 r., Który przybył w tym roku w towarzystwie o. Salvatierry i Ugarte. Ojciec Mayorga ciężko pracował na misji, nawrócił wszystkich Indian na chrześcijaństwo i wzniósł trzy budynki. Obecnie jedyne co pozostało to kaplica i rozebrane mury.

Na zakończenie dnia zagłębiamy się w gęstwinę palm daktylowych i zwiedzamy miasteczko San Miguel de Comondú, położone 4 km od San José. To malownicze, niemal widmowe miasto zostało założone przez Ojca Ugarte w 1714 roku w celu zaopatrywania sąsiedniej misji San Javier.

PUREST

Następnego dnia kontynuowaliśmy naszą podróż przez Sierra de La Giganta, kierując się w stronę miejscowości La Purísima. Zostawiając za sobą chłód oazy, pedałowaliśmy poza miasto i wróciliśmy do niesamowitych pustynnych krajobrazów zamieszkałych przez liczne gatunki kaktusów (saguaros, choyas, biznagas, pitaharas) oraz poskręcane krzaki o dziwnych kolorach (toroty, mesquity i ironwood).

Po 30 km docieramy do miasteczka San Isidro, które charakteryzuje się rękodziełem z palm, a 5 km później docieramy do naszej następnej oazy La Purísima, gdzie po raz kolejny woda odświeża i ożywia niegościnną pustynię. . Spektakularne wzgórze El Pilo zwróciło naszą uwagę ze względu na swój kapryśny kształt, który nadaje mu wygląd wulkanu, chociaż tak nie jest.

Miejsce to powstało również z misją Niepokalanego Poczęcia, założoną przez jezuitę Nicolás Tamaral w 1717 roku, z której prawie nie ma już kamieni.

Zwiedzając miasto odkrywamy największą bugenwillę, jaką kiedykolwiek widzieliśmy; było naprawdę imponujące, z gałęziami pełnymi fioletowych kwiatów.

PIĄTY DZIEŃ WYPRAWY

Teraz, jeśli nadchodzi dobro. Doszliśmy do punktu, w którym drogi znikają z map, pożarte przez pustynne wydmy, przypływy i solniska; Tylko pojazdy 4 x 4 i samochody wyścigowe Baja 1000 mogą pokonać te trudne i burzliwe drogi zdominowane przez naturę i pustynię El Vizcaíno. Szczeliny wybrzeża Pacyfiku są prawie niemożliwe do pedałowania dzięki słynnemu stałemu, gdzie ruch ciężarówek po piaszczystym podłożu tworzy ciąg wybojów, które podczas pedałowania rozluźniają się aż po zęby, więc zdecydowaliśmy się na podróż samochodem 24 km do La Ballena Ranch, gdzie zsiadamy z rowerów i jedziemy dalej. W tym dniu godzinami pedałowaliśmy podążając za nudnym dnem strumienia, który był prawdziwą torturą; na odcinkach pedałowaliśmy po wyjątkowo sypkim piasku, gdzie utknęły rowery, a gdzie go nie było, były rzeczne skały, co jeszcze bardziej utrudniało nam marsz.

Więc pedałowaliśmy do nocy. Rozbiliśmy obóz i podczas kolacji przejrzeliśmy mapy: przeszliśmy 58 km piasku i kamieni, niewątpliwie najtrudniejszy dzień.

KONIEC

Następnego ranka wróciliśmy na rowery i po kilku kilometrach krajobraz zmienił się radykalnie, z wzlotami i upadkami wijącymi się zygzakiem przez nierówne pasmo górskie La Trinidad; na niektórych odcinkach droga stała się bardziej techniczna, z bardzo stromymi zjazdami i bardzo ostrymi zakrętami, gdzie musieliśmy położyć rower, aby nie zejść z drogi i wpaść w jeden z wielu kanionów, przez które przeszliśmy. Po drugiej stronie pasma górskiego droga była płaska z długimi prostymi i irytującym permanentem, który zmuszał nas do przechodzenia z jednego końca drogi na drugi, szukając najbardziej płaskich i najtrudniejszych odcinków, ale chwyciła nas obietnica osiągnięcia celu i wreszcie Po 48 km dotarliśmy do skrzyżowania z autostradą transpeninsular, którą przejechaliśmy już kilka dni wcześniej w Loreto. Przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów drogą, aż dotarliśmy do pięknej misji Mulegé, skąd cieszyliśmy się cudownym widokiem na fantastyczną oazę i zakończyliśmy drugi etap tej ekscytującej wyprawy, której dużo, ale coraz mniej brakowało do zakończyć to.

W następnym etapie zostawialiśmy ląd za sobą, aby pływać naszymi kajakami, jak galery i slupy perłowe, które kiedyś pływały po Morzu Corteza w poszukiwaniu naszego ostatecznego celu, Loreto.

Źródło: Nieznany Meksyk nr 274 / grudzień 1999

Fotograf specjalizujący się w sportach ekstremalnych. W MD pracuje od ponad 10 lat!

Pin
Send
Share
Send

Wideo: La Paz in Baja California Sur, Mexico - Official Video (Może 2024).