Magiczna przejażdżka w Jalisco

Pin
Send
Share
Send

Rower daje nam różne doznania, obcowanie z otoczeniem staje się wyjątkowe, a teren czasami tworzy głęboki związek z naszymi kołami. Z tego powodu definiując sposób, w jaki miałbym zwiedzać Magiczne Miasteczka Jalisco, zdecydowałem się na rower górski.

Widok ziemi z powietrza to nie to samo, co z tej samej powierzchni lub pod nią. Uważamy również, że perspektywy zmieniają się w zależności od używanego środka transportu, a nawet prędkości, z jaką się podróżuje. To nie to samo uczucie, gdy biegniesz szybko wąską ścieżką, czując, jak ścieżka płynie pod naszymi stopami, spacerując, dostrzegając najbardziej subtelne szczegóły krajobrazu.

Kolorowe płótno

Zwiedzanie Tapalpy, krainy kolorów w języku nahuatl, w praktyce przypomina zanurzenie się w malarskim płótnie. Przyjechaliśmy ciężarówką z Guadalajary i po „śniadaniu mistrzów” (osobiście przyznaję się wielbicielowi chleba z Guadalajary) byliśmy już prawie gotowi do wejścia na pedały. Kask, rękawiczki, okulary i inne gadżety rowerowe i trochę artykułów spożywczych. Z pierwszym impulsem rozpoczął się ruch poziomy, ale także pionowy, to znaczy, że pierwsze metry, które pokonaliśmy, to brukowane ulice Tapalpy. Przechodzenie przez nie stawało się zmiękczaczem mięsa, widzianym z bardziej pozytywnej perspektywy, ćwiczeniem „relaksacyjnym”, ale nie takim jak medytacja czy joga. Trzeba jednak być realistą, a prawda jest taka, że ​​gdy piszę te słowa, wspomnienie wspomnianego podskakiwania nie porównuje się z samą pamięcią pedałowania przez Tapalpę i uchwycenia uczty kolorów jej białych domów z czerwonymi kafelkami, balkonów. i drzwi drewniane. W obliczu tej pocztówki, prawda jest taka, że ​​wybacza się każdy rodzaj fizycznego dyskomfortu lub, jak to mówią, „kto chce, aby brzoskwinia trzymała puch”.

Przed opuszczeniem Tapalpy warto było zrobić krótką wizytę w centrum miasteczka. Na chodniku przy głównej ulicy na niektórych stołach stały regionalne słodycze, na przykład słynni pijacy; różne pochodne mleka, takie jak pegosta; niektóre owoce sierry w syropie, a także tradycyjna lina z tego regionu. W ten sam sposób, w jaki kura wydziobuje ziarna kukurydzy, jedziemy dalej wzdłuż ulicy Matamoros, słupek za słupkiem, aż natrafimy na świątynię San Antonio, która stoi na końcu dużej esplanady. Przed tym budynkiem znajduje się stara dzwonnica z tego samego XVI-wiecznego kościoła.

Tula Ironworks

Stopniowo, pedałując za pedałowaniem, wjeżdżamy na wieś Guadalajara, kierując się w stronę Hacienda de San Francisco. Niekończące się kamienne ogrodzenia towarzyszyły nam wzdłuż i po obu stronach drogi. Rozległe łąki, niczym zielony gobelin uformowany przez pieszczoty wiatru, całkowicie zabarwiły krajobraz, od czasu do czasu usiane wyrzutkami dzikich kwiatów. Deszcze z poprzednich dni rozrosły potoki, a ich przekroczenie było gwarancją odświeżenia stóp. Ogarnął nas świeży wiatr z lasu, gdy ścieżka pokryta była bujnymi sosnami, drzewami truskawkowymi, dębami i oleistami. Droga, której celem było miasto Ferrería de Tula, po zmutowaniu się w wąską ścieżkę, przecięła rustykalne drewniane drzwi, które sprawiły, że się zatrzymaliśmy. Czasem przekraczałem granice, a krajobraz przenosił mnie z powrotem na te idylliczne łąki szwajcarskich Alp. Ale nie, moje ciało wciąż znajdowało się w Jalisco, a myśl, że mamy te wspaniałe miejsca w Meksyku, napełniła mnie radością.

Powoli zaczęły pojawiać się domy na poboczu drogi, znak, że zbliżamy się do cywilizacji. Wkrótce jesteśmy w pobliżu Ferrería de Tula.

Odwodziliśmy się od mapy i teraz nasza trasa zmierzała na ciężki podjazd, zmieniliśmy prędkość na najmniejszą, pochyliliśmy głowy, skoncentrowaliśmy się, odetchnęliśmy głęboko…. Minuty i zakręty mijały, aż w końcu dotarliśmy do naszej przełęczy, dokładnie tam, gdzie jest dobrze znany „zbalansowany kamień”; płaska skała, która spoczywa na bardziej okrągłej, balansuje.

Juanacatlán, Tapalpa i kamienie

I w końcu zaczęła się uczta, ścieżka prowadząca w głąb gęstego lasu. Przeskakujemy korzenie i omijamy ostre skały, które mogą spłaszczyć nasze opony. Bezpieczni i zdrowi dotarliśmy do miejscowości Juanacatlán, akurat w momencie, gdy mój rower zaczął narzekać. Zatrzymaliśmy się w pierwszym sklepie spożywczym, żeby uzbroić się w awaryjną przekąskę, a tak na marginesie, mężczyzna ze sklepu zabrał nas do domu, gdzie resztki oleju silnikowego z jego ciężarówki były chwilowym rozwiązaniem mojego hałaśliwego łańcucha.

Mając wszystko w porządku i części zamienne, nasza trasa po tylu okrążeniach wróciła do Tapalpy, ale droga nie była bezpośrednia. W oddali, w czystej, pofałdowanej dolinie, widziałem rozrzucone po całym miejscu kolosalne bloki skał. Odpowiedź na moje przewidywalne pytanie była prosta, chodziło o to, co jest znane jako Dolina Zagadek lub „kamienie”. Istnieje kilka historii i legend, które przeplatają się wokół tego wyjątkowego miejsca. Najbardziej ogólna z nich mówi o meteorytach, które spadły w tym miejscu tysiące lat temu; Ci, którzy to przypuszczają, popierają swoją teorię faktem, że w środowisku brakuje roślinności i argumentują, że żadna trawa nie może tu rosnąć. Nie jest to jednak zbyt wiarygodne, ponieważ na pierwszy rzut oka wydaje się, że wyczerpujący wypas był główną przyczyną pustynnienia, w tym oczywistej wycinki drzew. Inna teoria mówi, że skały znajdowały się pod ziemią, dopóki nie zostały odkryte w wyniku erozji wodnej. Najbardziej ezoterycznym punktem widzenia jest to, że te kamienne kolosy mają właściwości energetyczne, a nawet mistyczne. Prawda jest taka, że ​​jest to miejsce zajmowane od czasów prehistorycznych, a później przez niektóre plemiona przedhiszpańskie. Niektórzy miejscowi zapewniali nas, że są tu petroglify świadczące o dawnych mieszkańcach, ale wspomnienia te nie są ujawniane.

Podczas pedałowania delektowałem się słynnym tamalesem Tapalpa chard tamales, o którym tyle mi mówiono, kiedy jednomyślną decyzją było zostawienie ich na później i kontynuowanie pedałowania. Krótko mówiąc, po odłożeniu kaprysu, ponownie otaczamy miasto, bo ze szczytu mamy niezrównany widok. Nie wątpiąc w słowa mojego przyjaciela Chetto, rowerzysty z Guadalajary, który pełni rolę przewodnika w moich osobistych przygodach w Jalisco, zacząłem wspinać się po brukowanych uliczkach. Wydawały się nie mieć końca, ale po kilku mililitrach pocenia się pod palącym popołudniowym słońcem zobaczyliśmy budynek, w którym stoi Hotel del Country, i rzeczywiście stamtąd, na tarasie restauracji, masz niezrównaną perspektywę na dolinę i góry z Tapalpy, a także z tamy El Nogal, naszego kolejnego celu. Wracając do drogi gruntowej, szczelina, która niczym grzbiet robaka nie przestaje się wznosić i opadać, objechała 30-hektarową zaporę. Około 2 i pół kilometra przed powrotem do miasta przejechaliśmy przez Atacco. W tej sąsiedniej gminie zachowała się pierwsza fundacja Tapalpy oraz ruiny pierwszej świątyni zbudowanej w 1533 r. W mieście, którego nazwa oznacza „miejsce, w którym rodzi się woda”, znajduje się jedyne w regionie uzdrowisko.

W ten sposób nasz pierwszy rozdział w tej magicznej przygodzie oczywiście dobiega końca, gdy pomiędzy nimi pojawiają się tamales boćwina i kojąca kawa z dzbanka, obserwując z balkonu, jak słońce chowa się za czerwonymi dachami.

Mazamitla

Kiedy tu dotarłem, przestałem czuć się winny z powodu całej mojej wyimaginowanej pocztówki z Alpami. Cóż, w rzeczywistości Mazamitla jest również znana jako meksykańska Szwajcaria, chociaż dla niektórych jest „stolicą gór”. Położone w samym sercu Sierra del Tigre, ale zaledwie półtorej godziny od miasta Guadalajara, to doskonałe miejsce dla poszukujących przygód, ale także miejsce na relaks i harmonię prostych rzeczy.

W poszukiwaniu miejsca na śniadanie spacerowaliśmy kilka razy do centrum miasteczka. Architektura jest ogólnie podobna do tej z Tapalpy, ze starymi domami z dachami z cegły i drewna, balkonami i portalami, które dają cień chodnikom i brukowanym uliczkom. Jednak Parroquia de San Cristóbal i jego eklektyczny styl są dalekie od tego, co widzieliśmy wcześniej.

Kiedy słońce wyjrzało przez geometryczne dachy, ulica zaczęła tracić poranny chłód, a niektórzy sąsiedzi zamiatali swoją część ulicy. Na fasadach śródmiejskich sklepów zaczęły pojawiać się stragany z rękodziełem. Rozglądamy się i znajdujemy owoce, sery, galaretki, głóg, jeżyny, świeże produkty mleczne, takie jak masło, śmietana i panele oraz typowy atol miodu pitnego. W końcu zdecydowałem się na herbatę z guawy i pedałując przygotowaliśmy się na to, co przyjechaliśmy.

Epenche Grande i Manzanilla de la Paz

Wyjeżdżając z miasteczka kierujemy się drogą do Tamazuli. Około 4 lub 5 kilometrów dalej po prawej stronie zaczyna się luka, którą trzeba było pokonać. Pomimo tego, że są samochody, trudno je spotkać, a strzelanie do niego jest prawie idealne. Ta nieutwardzona polna droga jest oznaczona znakami wskazującymi przebieg, zakręty, a nawet informacje turystyczne. Kilka kilometrów dalej przecinamy przełęcz La Puente na wysokości 2036 metrów i po długim zejściu dojeżdżamy do małej gminy Epenche Grande. Ale prawie bez zatrzymywania się jedziemy jeszcze kilka metrów, gdzie na obrzeżach miasta znajduje się Epenche Grande Rural House, azyl, w którym można odpocząć i zjeść dobry posiłek. Ogród pełen kwiatów i krzewów otacza duży dom w stylu rustykalnym z wewnętrznym patio, które zaprasza do relaksu i cieszenia się śpiewem ptaków i wiatru, w cieniu dużych sosen i świeżej bryzy. Ale żeby nie zmarznąć i nie zgubić wątku historii, wróciliśmy do rowerów. W krajobrazie dominują Rancherías i plantacje. Od czasu do czasu plantacje ziemniaków otaczają równiny i rozciągają się pod czujnym okiem wysokich szczytów Sierra del Tigre. Było południe i pod kołami nie było cienia, słońce prażyło, a powietrze zdawało się nie wiać. Droga, która czasami nabierała białawego koloru, odbijała słońce z siłą do tego stopnia, że ​​zmarszczka stawała się stała. W ten sposób stajemy przed kolejną przełęczą i przekraczamy wysokie na 2263 metry wzgórze Pitahaya. Na szczęście wszystko, co idzie w górę, musi zejść, więc reszta drogi stała się przyjemniejsza, aż do Manzanilla de la Paz. Po przejściu przez pierwszy mały sklepik i zapytaniu o najzimniejszą rzecz, jaką mieli, brukowane uliczki i już zaatakowane przez chwasty, zaprowadzili nas do tamy w małym miasteczku, gdzie skorzystaliśmy z okazji, aby odpocząć w cieniu wierzb, ponieważ wciąż długa droga.

Kolejne 6 kilometrów prawie się wspinało, ale było warto. Doszliśmy do panoramicznego punktu, w którym pod naszymi butami rozciągała się cała Sierra del Tigre. Trasa przez miasta Jalisco ma teraz inne znaczenie, gdyż spojrzenie na ogrom tych ziem z tej perspektywy nabiera własnej magii.

Nasza luka została w tyle, zastąpiona przez zabawną ścieżkę, która na kilka kilometrów prowadziła nas w głąb sosnowo-dębowego lasu osłoniętego przed promieniami światła. Pod złocistym odcieniem, jaki atmosfera nabiera w wieczornym świetle, wróciliśmy na drogę w kierunku Mazamitla w poszukiwaniu dobrego obiadu.

Podczas cichego toczenia się po asfalcie przeglądałem różne krajobrazy, wzloty i upadki, próbując zarejestrować i bez utraty szczegółów, 70 kilometrów, które przejechaliśmy, odkrywając drogi Jalisco.

Źródło: Nieznany Meksyk nr 373 / marzec 2008

Pin
Send
Share
Send

Wideo: Best Christmas Markets In Europe (Może 2024).